Zasunął drzwi. Ale zaledwie się zamknęły, krzyki dały się słyszeć. Jednym podrywem winda poleciała w górę, jak balon, któremu przecięto kable. Zabrzmiał wybuch sardonicznego śmiechu.
— Boże Miłosierdzia! — ryknął Ganimard w chaosie przerażenia, szukając daremnie po ciemku guzika bezpieczeństwa.
A gdy go nie znalazł, krzyknął:
— Na piąte! Pilnujcie drzwi piątego!
Czwórkami ajenci biegli po schodach. Ale zaszło dziwne zjawisko: wydało się, że winda przebiła sufit ostatniego piętra, znikła z przed oczu oszołomionych ajentów, wzniosła się nagle na najwyższe piętro, przeznaczone dla służby, i zatrzymała się. Tam oczekiwało już trzech ludzi, którzy otworzyli drzwi. Dwu z nich zajęło się Ganimardem, który skrępowany w ruchach, oszołomiony, nie próbował się nawet bronić. Trzeci pochwycił Lupina.
— A zapowiedziałem ci, Ganimard... porwanie balonem... i to z łaski twojej! Na drugi raz bądź mniej litościwy. A nadewszystko zapamiętaj to sobie, że Arsen Lupin nie pozwoli się uderzyć, ani zrobić sobie krzywdy, bez poważnej przyczyny. Adieu...
Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.