przybrane. Moja żona mu usługuje: nie ma ani dwu koszul z jednakowymi znakami.
— Jakże on żyje?
— Oh! prawie ciągle na mieście. Od trzech dni nie przychodzi do domu.
— Czy był u siebie w nocy z soboty na niedzielę?
— W nocy z soboty na niedzielę? Zaraz, niech pan poczeka, przypomnę sobie... Tak w sobotę wieczór wrócił i nie wychodził.
— A cóż to za rodzaj człowieka?
— Naprawdę, nie umiem powiedzieć. Taki jakiś zmienny! Jest wysoki, to mały, to znów gruby, to cienki... brunet, blondyn. Nawet go czasem nie poznaję.
Ganimard i Holmes spojrzeli na siebie.
— To on — szepnął Ganimard — z pewnością on.
Stary urzędnik policyi miał w istocie chwilę wzruszenia, które się wyraziło szerokiem rozwarciem oczu i skurczem pięści. Holmesowi, jakkolwiek więcej panującemu nad sobą, też serce zabiło gwałtownie.
— Patrzcie, panowie — rzekł odźwierny — oto ta panienka.
Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/303
Ta strona została skorygowana.