— Przecież ja zostaję?...
— Jeden na jednego, walka z nim nierówna.
— Jednak nie mogę naruszać jego mieszkania, nie mam prawa do tego nadewszystko nocą.
Holmes wzruszył ramionami.
— Kiedy pan ujmie Lupina, nikt panu szykan robić nie będzie o sposób aresztowania. Zresztą o co chodzi? O proste zadzwonienie. Zobaczymy wtedy, co się stanie.
Weszli na schody. Na lewo były drzwi o podwójnych skrzydłach. Ganimard zadzwonił.
Żadnego szmeru. Zadzwonił znów. — Nikogo.
— Wejdźmy — mruknął Holmes.
— Dobrze, wejdźmy.
Jednak stali nieruchomi, niezdecydowani. Naraz wydało im się niepodobieństwem, aby Arsen Lupin był tu, tak blisko nich, poza temi cienkiemi drzwiami, które jedno uderzenie pięści mogło wywalić. Jeden i drugi nadto dobrze znali tego wyrafinowanego filuta, aby mogli przypuszczać, że się da schwycić tak głupio. Nie, nie, po tysiąckroć
Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/307
Ta strona została skorygowana.