— Patrzaj, stary towarzyszu — mówił Holmes do Wilsona, potrząsając zawiadomieniem Lupina — co nadewszystko mnie trapi w tej sprawie, to to, że czuję bezustannie spoczywające na mnie oko tego szatańskiego dżentelmena. Żadna z mych najtajniejszych myśli mu nie ujdzie. Działam, jak jakiś aktor, którego wszystkie kroki są z góry uregulowane przez reżyseryę, który idzie tam, mówi to, bo tak chciała jakaś wyższa wola. Czy rozumiesz to, Wilsonie?
Wilson zapewne by zrozumiał, gdyby nie spał bezprzytomnym snem człowieka, którego temperatura waha się między 40 i 41 stopni. Ale słyszał, czy nie, nie miało to żadnego znaczenia dla Holmesa, który mówił dalej:
— Muszę zebrać całą mą energię i puścić w ruch wszelkie środki, aby się nie zniechęcić. Szczęściem, że te drobne szyderstwa właśnie mnie bardziej pobudzają do czynu. W takich razach, opanowując ból zranionej miłości własnej, zawsze mówię sobie: “Pobaw się jeszcze trochę, mój przyjacielu, prędzej czy później sam się zdradzisz.” Bo wreszcie, Wilsonie, czyż to nie
Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/311
Ta strona została skorygowana.