madził się tłum. Ganimrd zaś i jego ludzie dążyli za barką, która kołysała się pośroku, lekko niesiona prądem.
Pojmanie było pewne, nieuniknione.
— Przyznaj mistrzu! — zawołał Lupin, zwracając się do Anglika — że nie odstąpiłbyś swego miejsca za wszystko złoto Transwalu! Tak jakbyś był w pierwszym rzędzie krzeseł. Ale przedewszystkiem prolog... poczem dopiero dajemy skok w akt piąty — pojmanie albo ucieczka Arsena Lupina! A więc drogi mój mistrzu, mam ci postawić jedno pytanie i błagam cię, odpowiedz mi na nie, unikając wszelkich dwuznaczników: tak lub nie. Zaniechaj zajmowania się tą sprawą. Jeszcze czas — a ja mogę naprawić złe, które sprawiłeś. Później już nie będę mógł. Czy zgoda?
— Nie.
Twarz Lupina się ściągnęła. Oczywiście ten upór go gniewał. Znów zaczął:
— Ja — nalegam. Bardziej jeszcze dla pana, niż dla mnie samego, nalegam, będąc pewny, że pan pożałuje swej interwencyi. Ostatni raz: tak czy nie?
— Nie.
Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/327
Ta strona została skorygowana.