Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/10

Ta strona została skorygowana.
6

Odjął dłoń. I tym razem nie mógł powstrzymać krzyku przerażenia, rozdzierającego mu gardło.
Czerwone koło było dalej, o jakieś trzydzieści centymetrów.
I oto stała się rzecz, nieoczekiwana i zdumiewająca:
Czerwone koło poruszyło się znowu! Zaczęło tańczyć po gołej ścianie, niknąć, ukazując się i podskakując.
Nieraz pod zamkniętą powieką naszą, punkt świetlny tańczy, rośnie, zmniejsza się, staje się dyskiem drżącym, mnoży się, dzieląc się w błędnę ogniki, które grają w zamkniętej świątyni naszej wizji. Podobnie Dżim widział, ale oczami szeroko rozwartemi, całą fantasmagorję kół czerwonych, punktów świetlnych, plam krwawych, wieńców szkarłatnych, kulek ognistych, a wszystko to wirowało w jakimś obłąkanym tańcu.
Umysł jego uległ zamroczeniu. Rzucił się na mur i potężnemi pięściami zaczął walić bez przerwy, jak wariat a z gardła jego wyrywały się okrzyki szału.
— Cóż to, Dżim? Znowu? Więc jeszcze te napady wciekłości cię nie opuściły?
Był to dozorca, który zwabiony krzykiem, zaglądał przez kratę.
Dżim opamiętał się i wielkim wysiłkiem zmusił siebie do milczenia, nie dlatego, by się obawiał, ale nie chciał, by dozorca wszedł i zobaczył czerwone koło na ścianie.
Dozorca bacznie spoglądał na Dżima. Krople potu lśniły na twarzy i na szyji. Jednakże wydawał się on obecnie spokojny i opanowany.
— Skończone już? nieprawdaż, Dżimie? A teraz trzeba trochę milczenia! powiedział dozorca i odszedł.
Dżim nie ruszył się. Znowu patrzał uparcie w ścianę.
Koło czerwone zniknęło.