Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/100

Ta strona została skorygowana.
96

— A, tak... istotnie... — rzekła Flora tonem już zupełnie spokojnym.
— Pozwoli pani, że spytam ją o pochodzenie tego papieru, — mówił doktór.
Zapanowało dręczące milczenie.
Flora rozpaczliwie szakala możliwej odpowiedzi.
— Dokument ten... — powiedziała wreszcie powoli, — chce pan wiedzieć, w jaki sposób dostał się do mnie? Ależ bardzo prosto. Wczoraj w parka, gdy ta kobieta w czerni, o której mówiliśmy przed chwilą, przeszła przedemną, w pospiechu upuściła na ziemię jakiś papier. Podniosłam go prawie machinalnie i po powrocie do domu, wrzuciłam, nie czytając, do wazonu, stojącego na kominku w moim pokoju. Wazon ten stłukłam przed chwilą.
Wytłómaczenie to było możliwe do przyjęcia i zdawało się, że dr. Lamar zadowolił się niem w zupełności.
— Więc ta tajemnicza kobieta uwolniła się od kompromitującego ją dokumentu w chwili, gdy myślała, że jest już zgubiona, — rzekł do siebie półgłosem. — Proszę pani, — ciągnął dalej, — przywiązuję wielką wagę do dokładnego określenia miejsca, w którem pani spotkała nieznajomą. Czy mogę panią poprosić o wielką uprzejmość towarzyszenia mi do, parku, by tam wskazać mi miejsce?
— Bardzo chętnie, — zgodziła się natychmiast Flora.
W przedpokoju wzięła kapelusz, okrycie, włożyła rękawiczki i wyszła z doktorem. Szli obok siebie, wymieniając zwykłe banalności i niebawem znaleźli się w parku.
Flora zatrzymała się na zakręcie aleji.
— Kochany panie doktorze, — rzekła spokojnie, patrząc Lamarowi wprost w oczy, — to tutaj, o ile pamiętam, spotkałam, spotkałam tę sławną kobietę zawoalowaną.
— A skąd szła ona? — zapytał tonem urzędowym.