Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/104

Ta strona została skorygowana.
100

I odeszła uroczyście do domu.
Flora znów została osamotniona, z płaszczem w rękach, płaszczem, stanowiącym najważniejszą wskazówkę.
Pierwszą jej myślą było uciec, unosząc płaszcz, ale po chwili rozwagi wzruszyła ramionami.
Błyskawicznie podniosła płaszcz na wysokość twarzy, białemi ząbkami odgryzła etykietę, noszącą firmę i adres krawca, poczem etykietę ukryła za gorsem, a płaszcz upuściła na próg. Za chwilę zjawił się Lamar. Starał się on uśmiechnąć, ale pod pozorem spokoju przebijał silny zawód.
— Tak, tak, proszę pani, przegraliśmy partję, — rzekł do Flory. — Zresztą, płaszcz zostaje w naszych rękach i stanowi dobrą wskazówkę.
Podniósł czarne okrycie, obejrzał je i już nie mógł powstrzymać się od ruchu zniecierpliwienia.
— Oddarto etykietę! — zawołał. — O, ta kobieta jest naprawdę wyrafinowana, nie zapomina o niczem. To na pewno zawodowa.
Flora i Maks Lamar odeszli przez park. Doktór niósł przewieszony przez ramię carpus delicti.
— Panno Travis, — rzekł Lamar, — muszę pani złożyć bardzo gorące podziękowanie za pomoc, którą pani mi tak chętnie udzieliła.
Zmilknął na chwilę i zaczął z pewnem wahaniem:
— Chcę pani powiedzieć jeszcze coś innego... Coś, co mnie bardzo dręczy i z trudnością przechodzi przez moje usta, ale co muszę pani wyznać, gdyż jest to jedyny sposób, bym przebaczył to sam sobie.
Flora wiedziała doskonale, o co chodzi, ale podniosła na swego towarzysza swe piękne zdziwione oczy:
— Słucham pana, — rzekła.