Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/108

Ta strona została skorygowana.
104

Podczas gdy Maks Lamar, pożegnawszy Florę u progu jej mieszkania, oddalał się w kierunku dyrekcji policji, młoda dziewczyna, stojąc na ganku Blanc-Castelu, pogrążyła się w rozmyślaniach.
Długo, długo, dopóki nie zniknął jej z oczu, śledziła wzrokiem tego, który ją opuścił. Potem widocznie marzyła przez chwilę, dość przyjemnie widocznie, gdyż miły uśmiech rozjaśnił jej twarzyczkę, ustępując wkrótce miejsca pewnej melancholji.
Wreszcie weszła do domu i udała się do swego pokoju. Zastała tam Mary, siedzącą w ciemności, z głową, ukrytą w dłoniach.
— Mary, Mary! — zawołała Flora, klękając przy niej, — czyż mogłabym kiedykolwiek w życiu zapomnieć o tem, na co się naraziłaś, by mnie ocalić?
— Nie płacz, kochanko, i nie mówmy już o tem, — rzekła łagodnie piastunka, podnosząc swą wychowankę. — Czyż nie jesteś mojem ukochanem dziecięciem, wypiastowanem i wypieszczonem. Nie mam nic na świecie poza tobą, wiesz o tem... ot teraz trzeba już się przebrać na obiad.
Panna Travis zapaliła światło elektryczne i posłusznie dała się uczesać i ubrać.
Dźwięk gongu, zapowiadający obiad, zastał ją gotową, była urocza i harmonijna w jasnej, lekko wyciętej sukni, z artystycznie upiętym wałem jasnych włosów, na kształtnej główce.
Podczas obiadu udało się jej być bardzo wesołą i dowcipną, poczem wróciła do swych apartamentów, gdzie oczekiwała ją Mary.
— Czuję się dziś niezwykle zmęczona, — rzekła panienka do swej wiernej towarzyszki, całując ją serdecznie w oba zmarszczone policzki. — Mam zamiar poprosić (tu zbladła trochę i z trudem wyksztusiła następne słowo) mamę, by zgo-