Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/11

Ta strona została skorygowana.
7

Jednocześnie, przez jakiś fenomen niewytłómaczony, ale w którego straszliwe istnienie nie mógł wątpić ani chwili, miał on poczucie jasne, niezaprzeczalne, że koło czerwone przechodzi przez materiał ubrania, wpija mu się w plecy, prze w ciało i piecze go, jak żelazo, rozpalone do białości.
Uczucie djabelskie! A jednak — jak zaprzeczyć temu? Nie, było to nie do zniesienia! Jednym susem Dżim skoczył w bok, jakby dając swobodne przejście tej rzeczy niepojętej, torturującej go okrutnie, a rzecz ta rzuciła się na ścianę, jakby rzucona tam z mocą nieposkromioną.
Czerwone koło było znów.
A potem, nagle, znikło. Nic. Ściana była znów pusta.
Dżim odetchnął.
Ale znów ukazały się, raz po raz, dwie kule świetlane, jakby wyskakujące z muru. Znowu przerwa. I znów cała seria błysków, oddzielonych jeden od drugiego regularnemi odstępami.
Machinalnie Dżim je policzył, tak jak się liczy błyski latarni morskiej.
Było ich piętnaście.
Nowa przerwa. Potem dwa błyski.
Dżim czekał. Ale już nic więcej się nie ukazało i po paru minutach myślał, że to jest koniec zjawiska.
— Dwa... Piętnaście... Dwa... mruczał, przypominając sobie liczbę tych serji jasnych kół czerwonych.
Nie miało to dla niego z początku żadnego znaczenia, gdyż nie szukał go wcale. Ale po chwili wpadło mu na myśl, zupełnie podświadomie coprawda, by każdą z tych liczb skonfrontować z literą, odpowiadającą danej liczbie w alfabecie.
Otrzymał w ten sposób „B“, potem „O“, potem znów „B“.