I właśnie tej wesołej dobroduszności, przysłowionej od lat wielu, zawdzięczał on przydomek „Uśmiechniętego“, „Smillinga“, stanowiącego jego najlepszą obronę, gdyż, istotnie, trudno było przypuścić, by pod tą maską poczciwego grubaska ukrywał się najbardziej zdeterminowany, najchytrzejszy i najokrutniejszy z szefów band bandyckich.
— Dzieńdobry, majstrze, — rzekł wchodzący młodzieniec, który pełnił straż koło sklepiku. — Przychodzi klijent.
— Kto taki?
— Jones.
— Czy ma obuwie?
— Tak. Niesie je pod pachą.
— Bardzo dobrze. Możesz pozwolić mu wejść... I słuchaj, otwórz dobrze „gały“. Patrzą bardzo na nas w tych dniach.
Tom wyszedł a w chwilę potem blady człowiek, którego nazwano właśnie „Jones“, wkroczył pospiesznie do warsztatu, zamykając starannie drzwi za sobą.
— Dzieńdobry, Samie Smilling! — powitał.
— Jak się masz, chłopcze, — odpowiedział dobrodusznie szewc.
— Przynoszę majstrowi tę rzecz...
— A... dobrze! Pokażno trochę.
Sam wziął podany mu pakunek, rozwinął gazetę i wyciągnął stamtąd parę starych butów w opłakanym stanie zużycia.
Szybkim rzutem oka obejrzał oba buty. Postawił je jeden obok drugiego, poczem wziął jeden do ręki i zapomocą nożyka o ostrzu szerokiem a krótkiem, podważył dolną połowę obcasa.
Obcas, wydrążony artystycznie, tworzył coś w rodzaju pudełka i z tego schowka Sam Smilling wyjął najpierw po-
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/112
Ta strona została skorygowana.
108