Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/114

Ta strona została skorygowana.
110

Słowa jego rozpłynęły się w jęku. Szewc, nie wstając z miejsca, chwycił w swą grubą łapę, poplamioną smolą, rękę gościa i przekręcał mu ją boleśnie.
— Ależ nie, nie, kochany, ty nie zrobisz tego! — mówił ojcowskim tonem Sam, w ciąż uśmiechnięty. — W taką grę nie można się bawić ze Samem Smilingiem, widzisz, chłopczyku, bo wówczas ma się mało widoków na pozostanie na tym samym świecie, co on...
Puścił swą ofiarę, wyjął z kieszeni stary portfel i jakby nic nie zaszło, zaczął najspokojniej odliczać dolary w banknotach.
— Proszę cię, bądźże względnym, daj mi choć dwadzieścia pięć dolarów! — błagał Jones, pożerając wzrokiem pieniądze, odliczone przez Sama.
— Dwadzieścia! — rzekł Sam nieustępliwie.
W chwili, gdy Jones odbierał pieniądze, drzwi otworzyły się gwałtownie.
— Uwaga! — zawołał Tom, wchodząc. — Oto doktor Lamar.
— Uciekajcie obydwaj przez mieszkanie! — rozkazał Sam, który pospiesznie schował klejnot kupiony na dawne miejsce w obcasie i dwoma uderzeniami młotka zamknął otwór.
Tom pociągnął Jones‘a do przepierzenia, gdzie stał mebel z szufladami na pudła z butami. Odstawił parę pudełek i pocisnął ukrytą za niemi sprężynę. Cały mebel obrócił się, odsłaniając wejście do schowka, gdzie znikli obydwaj.
Uderzeniem nogi Sam popchnął za nimi mebel, który wrócił na swe miejsce obok przepierzenia.


∗             ∗