Ta młoda kobieta wyglądała na lat dwadzieścia siedem — ośm. Była wzrostu średniego, smukła i ładnie zbudowana. Rysy miała regularne, cerę matową i czarne włosy i mogłaby uchodzić za piękną, gdyby nie dziwny, odpychający prawie wyraz bezczelnej zuchwałości w oczach przenikliwych i zimnych.
Weszła w podwórze, potem w wąską uliczkę i za chwilę, znalazła się w alkowie z telefonem, gdzie przyłożyła ucho do drzwi, oddzielających ją od sklepiku. Pewna, że Smiling jest sam, zapukała trzykrotnie. Smiling wyszedł do niej natychmiast.
— Dzień dobry, Klara, to się nazywa być punktualną, — rzekł do niej.
— Nie myślałeś chyba, że będę się bawić po drodze, — roześmiała się kobieta.
— Więc jest coś ważnego?
— Zawsze ta sama! Zawsze gotowa do pracy! Słuchajże dobrze, oto sprawa: dziś wieczorem w Grand-Hotelu w Surfton odbywa się bal. Gala śmietanka, wszystko, co najbardziej eleganckie... Widzisz już stąd, jaka biżuterja... Więc, kobieto, masz się tam udać i liczę na ciebie, że zajmiesz się trochę...
Mrugnął znacząco.
— Zgoda, — rzekła Klara. — Jeżeli uważasz, że można obecnie to zaryzykować...
— Czekajno... Czy słyszałaś coś o Czerwonem Kole?
— Stygmacie starego Bardena?
— Otóż, mówią, że Czerwone Koło istnieje dalej, mimo śmierci Dżima. Tak, już kilka osób to widziało.
— Więc co?
Więc udasz się do Surfton, ale oto, co zrobisz po skończeniu twego zadania.
Sam ze skrzynki wyjął kupione pudełko z farbą, flaszeczkę i gąbkę.
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/120
Ta strona została skorygowana.
116