Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/121

Ta strona została skorygowana.
117

— Daj mi rękę, — rozkazał.
Umoczył pendzelek i potarł go o czerwoną farbę w pudełeczku, potem starannie nakreślił na ręku swej wspólniczki Czerwone Koło.
— Przypatrz się dobrze, — rzekł do niej. — Jest to znak starego Dżima. Kiedy zbierzesz już swój plon, namalujesz sobie to na ręku i urządzisz tak — naturalnie tylko by ciebie nie złapano — by widzieli tę rękę... Rozumiesz. To pomiesza wszystkie ślady. Kobieta, nosząca znak Czerwonego Koła, jest już poszukiwana przez tego idjotę Randolfa Allena i przez Lamara, dziesięć razy tyle wartego, co tamten policyjny pies. Kiedy dowiedzą się, że Czerwone Koło było widziane na balu, nikt nie pomyśli o obwinieniu tych, których niektórzy nazywają „bandą szewca“. Rozumiesz?
Smiling zmazał z ręki swej wspólniczki czerwony znak zapomocą gąbki, umaczanej w płynie, zawartym we flaszce.
— A teraz zmykaj, Klarunciu moja, — rzekł, wręczając jej pudełko z farbą, gąbką i flaszeczką.
— Tak, nie mam już czasu do stracenia, jeżeli chcę jeszcze zdążyć na mój pociąg, — odpowiedziała Klara, znikając przez małe, niskie drzwiczki.
— Doprawdy, niema takiej drugiej jak ona, — mruczał pod nosem Sam Smiling, wracając do swego warsztatu. — I gdybym znał tę kobietę, gdy byłem piękny i młody, kto wie, jakich głupstw nie popełniłbym dla niej. Ha, ha...