Jego interlokutor, nazywający się lub każący siebie nazywać hrabią de Cherteck, wyglądał zupełnie inaczej. Nadawał sobie ton arystokratyczny, traktując ludzi z góry i z pewną niedbałością.
— Tak, panie Ted Drew, — zaczął tonem grzecznym i zlekka ironicznym, — cieszę się niezmiernie z osobistej znajomości pana, po poznaniu się listownem. Ale czy mogę zapytać, dlaczego pan mi naznaczył spotkanie właśnie tutaj?
— Bo tutaj robi się, co się chce i nikt się nie miesza do spraw cudzych.
— Bardzo słusznie. Chodźmy więc przejść się po plaży, pomiędzy temi skałami, które widzę tam dalej. Znajdziemy zapewne jakieś miejsce odosobnione, gdzie będę mógł wygodnie obejrzeć plany. Czy ma pan je przy sobie?
— Tak, — odrzekł Ted Drew.
Ted Drew i hr. Cherteck poszli brzegiem morza u stóp skał.
Zaledwie dwie godziny upłynęło od chwili gdy Flira w towarzystwie swej matki i Mary przybyła do Surfton, a już zeszła na plażę; potem wróciła do willi i usiadła na dużej werandzie.
Na szmer kroków odwróciła głowę. Był to Yama, który przyniósł panience dziennik Surftoński z zapowiedzią wielkiego balu na wieczór.
Flora machinalnie wzięła gazetę i zaczęła ją przeglądać. Krótki artykuł zwrócił jej uwagę.