z agentami mocarstw ościennych w celu sprzedania im tajemnicy pewnego wynalazku, uczynionego przez jego ojca przed śmiercią, a znaczenie którego polega na zapewnieniu bezwzględnego zwycięstwa armji, czyniącej z niego użytek.
Flora odczytała jeszcze raz artykulik i zamyśliła się. Nagle wstała, zeszła z werandy i udała się w kierunku plaży.
W dość znacznem oddaleniu przed nią szło dwóch mężczyzn między skałami. Ale panna Travis nie zwróciła na nich żadnej uwagi i szła dalej swoją drogą.
Tak idąc, znalazła się niebawem w pobliżu kabiny kąpielowej, lecz tutaj zatrzymała się, nasłuchując: do uszu jej bowiem doszły głosy w kabinie, a wymówione nazwisko zwróciło jej uwagę.
— Powiedział pan prawdę, — panie Ted Drew, przemówił poważnie głos męski, nasiąkły zlekka cudzoziemskim akcentem. — Daję słowo, że to przewyższa wszystko, czegośmy się spodziewali.
A drugi głos, najczyściej po amerykańsku odpowiedział:
— Tak. Wiem o tem. I dlatego właśnie ojciec mój nie chciał wyjawić tajemnicy. To najstraszniejszy wynalazek, jaki kiedykolwiek był zrobiony na świecie. Więc jakąż dajecie mi cenę?
Flora zbladła jak płótno. Gwałtowne oburzenie opanowało ją, wywołując jeden z tych porywów szalonych, ale u niej szlachetnych, będących cechą charakterystyczną jej dziedziczności nerwowej.