Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/125

Ta strona została skorygowana.
121

— Och, nędznik! podły nędznik! — szeptała, drżąc na całem ciele.
Zbliżyła się do kabiny zupełnie bez szmeru.
Przez małe okienko rzuciła okiem wewnątrz.
Flora opierała się o ściankę kabiny ręką prawą, położoną płasko na deskach i nagle na ręce tej, ukazał się cień, różowy najpierw, potem ciemniejszy, wreszcie szkarłatny, krwawy: Czerwone Koło.
Flora ujrzała znak, ale nie zadrżała bynajmniej na ten widok. Wzruszenie silniejsze od jej strachów i obaw ożywiało ją, a poczucie sprawy ważniejszej, niż jej los własny, pchało ją nieprzemożenie do czynu.
Bardziej milcząca, niż cień, opuściła swój posterunek obserwacyjny i o kilka kroków dalej znalazła długą belkę, którą umieściła wpoprzek drzwi kabiny, otwierającej się na zewnątrz i zblokowanej w ten sposób. Potem wróciła do okna.
Wewnątrz kabiny Ted Drew i agent zagraniczny gorączkowo targowali się o cenę straszliwego wynalazku.
— Zapewniam pana, panie Drew, że pretensje pana są zbyt wygórowane. Dwa miliony dolarów, to zadużo... Proszę trochę spuścić z ceny a ja dodam.
— Widzę, że się porozumiemy, — odpowiedział Ted Drew tonem ciężko familiarnym.
Przerwał sobie.
Przez okno wsunęła się ręka, ręka kobieca, biała i wydelikacona, ale naznaczona dziwnem Kołem Czerwonem. Ręka ta porwała portfel, zawierający plany wynalazku i zabrawszy go, znikła.
Szybkim jak błyskawica ruchem Ted Drew chwycił umykającą rękę.