Kiedy samochód wiozący Florę, jej matkę i Mary, zatrzymał się przed podjazdem hotelu Surfton, bal rozpoczął się już na dobre.
Panna Travis, piękna i promieniejąca urodą i wdziękiem weszła do salonów: czuła dobrze, że wygląda ślicznie i elegancko, chciała tańczyć, bawić się i nic innego nie istniało dla niej tego wieczoru... A również, niejasno, w podświadomości swej, oczekiwała jakiejś miłej niespodzianki...
Nagle zadrżała; o kilka kroków dalej, w małym saloniku, poznała Maksa Lamara, rozmawiającego z ożywieniem z dwoma panami: Tedem Drew i Cherteckiem, którzy widocznie spodziewali się w tym eleganckim tłumie balowym wpaść na jakiś ślad tajemniczej złodziejki.
— Nie mamy żadnych poszlak, panie doktorze, rzekł Cherteck i jedyna nasza nadzieja w panu.
— Dziękuję bardzo za pańskie dobre mniemanie o mnie odpowiedział chłodno dr. Lamar, stwierdzić jednakże muszę, że śledztwo nie ma żadnych podstaw. A przytem proszę nie zapominać, że jestem lekarzem a nie detektywem!
— Nie zapominam szczególniej o sławie pańskiej przenikliwości i energji, panie doktorze, a przytem znaną również