Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/13

Ta strona została skorygowana.
9

nikogo, Dżim powtórzył swój manewr. Plecy jego, zbyt szerokie, uderzyły o kamienie muru, ale głowa wysunęła się na zewnątrz.
Z naprzeciwka, nieco wyżej, usłyszał lekki gwizd.
Podniósł oczy.
Bob znajdował się na dachu, po przeciwnej stronie podwórza, u dołu pochyłości dachówek, pochyłości tak spadzistej, że było prawdziwem szaleństwem znajdować się tamże. Dwa duże kominy wznosiły się powyżej i Dżim spostrzegł, bez wielkiego zdziwienia zresztą, — wiedział bowiem, że syn jego był mało odważny — że sznur przewiązywał go wpół i że ktoś najwidoczniej stojący w tyle za kominem, trzymał go mocno.
Trzy metry najwyżej oddzielały syna od ojca. Bob zamierzał mówić, ale Dżim szepnął:
— Milcz. Ani słowa!
Wówczas Bob schwycił znajdującą się obok niego na dachówkach deskę i przerzucił ją jak most wiszący pomiędzy dachem a brzegiem okienka.
— Nie! — zaprotestował Dżim. — To idjotyzm! Złapią tu ciebie!
Cofnął się z przerażeniem i zobaczył swego syna, spuszczającego się po desce.
Dżim skrył się w głębi celi. Bob, młodzieniec długi i szczupły, podobny do akrobaty z powodu wygimnastykowanych członków, przelazł bez wielkiego trudu przez otwór okna i znalazł się obok ojca. Powoli rozwiązał opasujący go sznur.
Wszystko to nie trwało nawet dwóch minut.
Słońce zapewne przez ten czas schowało się poza wysokie sąsiednie budynki, cień zapanował wszechwładnie we-