Grubas skłonił się, porozmawiali we troje parę chwil, poczem p. Strong, widocznie bardzo wzruszony pięknością Klary, ofiarował jej ramię, by zaprowadzić ją do bufetu.
— Ten bal jest wspaniały, — rzekła Klara, przybierając wygląd i minę istoty rozmarzonej.
— Tak, obecnie stał się wspaniały, — pośpieszył z komplementem grubas. — Ach, pani Meldon, kiedy ujrzałem panią, światła...
I z pewną trudnością zapuścił się w zawiłe labirynty, skomplikowanej galanterii. Klara słuchała, rzucając mu spojrzenia omdlewające, które on uważał za zachętę.
W bufecie zaledwie, umaczała usta w limoniadzie, on zaś połknął pięć czy sześć kubków szampana. Klara skorzystała z tego, by zbliżyć się do otyłej pani, pokrytej bogatą biżuterją.
Następnie p. Strong zaprowadził ją do cieplarni, gdzie panował półmrok i gdzie grubas, podniecony szampanem, stał się bardzo liryczny i zaproponował towarzyszce swej porwanie!
W kilka minut potem Klara spotkała rudego młodzieńca.
— Oto klucz od jego kufra, — rzekła, wsuwając mu do ręki mały kluczyk. — Wzięłam go pod pretekstem, że chcę obejrzeć medal na jego łańcuszku od zegarka. Pan wie, gdzie znajduje się jego pokój?
— Tak, mój jest tuż obok. Szkatułka mieści się w kufrze, opancerzonym jak kasa ogniotrwała. Ale gdzie jest on?
— Poszedł oczekiwać mnie w lasku. Obiecałam mu, że przyjdę za pół godziny. A poczeka potem jeszcze drugie pół godziny, zanim domyśli się, że zażartowałam z niego..., jeżeli wogóle to pomyśli... może więc się pan nie spieszyć, czasu mamy dość... A kamienie zaniesie pan Samowi — jak zwykle, teraz dobranoc, nie potrzebujemy już rozmawiać ze sobą...
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/133
Ta strona została skorygowana.
129