Flora uczyniła wysiłek, by zrzucić z siebie przejmujące ją wrażenie.
— W jakiem stadjum znajduje się pańska sprawa z Czerwonem Kołem? — zapytała z zainteresowaniem.
— Błądzę w nieznanem, — odpowiedział Maks. — Na każdym kroku potykam się o nową zagadkę.
Flora zawahała się chwilę.
— Czy życzy pan sobie, bym mu dopomogła w wyjaśnieniu? — zaproponowała nagłe.
Lamar zaśmiał się ze zdziwieniem:
— Jakto? Pani, panno Floro,
— Tak jest. Ja. Mówię najzupełniej poważnie. Bardzo się tem interesuję. A zresztą mam prawo tem się zająć, dodała, rzucając lekarzowi znaczące spojrzenie.
Lamar przypomniał sobie podejrzenia, jakie miał co do panny Travis i zarumienił się gwałtownie.
— Dobrze! Owszem! Rzecz postanowiona, będzie pani dla mnie bardzo cenną współpracownicą...
Przerwał i obejrzał się, ponieważ zdawało mu się, że słyszy za portjerą jakiś szmer. Jednakże nic nie było.
— Więc ponieważ pan przyjmuje mnie na współpracownicę swoją, mówiła Flora, może zechce pan przypomnieć mi w kilku słowach wszystko, co panu wiadome w tej sprawie.
Rozmowę ich przerwał pan we fraku o twarzy stroskanej, który szybkim krokiem podszedł ku nim.
— Czy pan Lamar? — zapytał.
— Jestem, — rzekł doktor trochę zdziwiony.
— Proszę mi wybaczyć, że przerywam, odezwał się nowo przybyły, ale chcę poprosić pana o parę chwil rozmowy.
Lamar przeprosił Florę i odszedł z nowoprzybyłym na bok.
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/136
Ta strona została skorygowana.
132