Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/137

Ta strona została skorygowana.
133

— Nazywam się John Redmon, przedstawił się i jestem dyrektorem hotelu Surfton. Dowiedziałem się, że pan jest tutaj, parne doktorze i ośmieliłem się przerwać panu zabawę. Ale potrzebuję pomocy pańskiej.
— O co chodzi? — zapytał Lamar zdziwiony.
— Sprawa ohydna, ale taka, że gdy się wieść o niej rozniesie, hotel mój straci reputację. Tego wieczoru, podczas balu popełniono parę kradzieży. Kilka klejnotów wielkiej wartości zginęło w tak niesłychanie zręczny sposób, że ofiary nie spostrzegły się na razie. Jest rzeczą jasną, że to złodziej zawodowy obrał salony nasze za teren swej działalności. Czy zechce pan dopomódz mi w poszukiwaniach?
A ponieważ Lamar uczynił ruch przeczący, John Redmon nie dał mu przyjść do słowa.
— O, proszę mi nie odmawiać! Wiem, pan jest lekarzem, a nie detektywem. Ale jeżeli ja w sprawie tej zawezmę policję, wybuchnie skandal i już nie mówiąc nawet o szkodzie jaką ja poniosę, obudzi to czujność złodzieja, który umknie!
Lamar rozważał: widział tu bowiem łączność między kradzieżą klejnotów a porwaniem dokumentów Teda Drew.
— Czy nie ma pan jakichś podejrzeń, czy poszlak, mogących wprowadzić na trop rzezimieszka? — zapytał.
— Żadnych, mówiłem to panu odrazu.
— Więc dobrze, panie Redmon, postaram się pomódz panu. Proszę czekać na mnie w małym saloniku obok przedpokoju.
Dyrektor oddalił się, a Lamar powrócił na swe miejsce obok Flory, siedzącej wciąż na kanapie.
— Ciekawe, — rzekł, — ale chodzi tu znów o sprawę kradzieży, kradzieży, popełnionych dzisiejszego wieczoru Obiecałem zająć się tą sprawą.
— Kto jest okradziony? — zapytała Flora.