Lamar rozpoczął opowiadanie tego, co mu powiedział dyrektor.
Podczas gdy mówił, portjery aksamitne za kanapą lekko zadrżały. Blada twarz Klary Skinner ukazała się na chwilę w rozchyleniu ciężkich fałd, które natychmiast znów ją zasłoniły, a wysunęła się stamtąd jej ręka, ręka biała, podłużna, pięknie utrzymana, ze znakiem czerwonego koła, nakreślonego przez złodziejkę parę chwil przedtem. Ręka ta pocichutku i powoli zbliżyła się do Flory, wsłuchanej w opowiadanie Lamara i delikatnie odpinając kolję perłową spiętą na karku młodej dziewczyny, zabrała drogocenny klejnot.
Czując perły zsuwające się po szyji, Flora krzyknęła, i odwróciła głowę. Lamar, zdziwiony, uczynił ten sam ruch.
Oboje ujrzeli rękę, naznaczoną Czerwonem kołem, trzymającą porwany naszyjnik.
Flora i Maks Lamar przez chwilę zamarli na miejscu za zdumienia.
Lamar ocknął się pierwszy, przeskoczył kanapę, rzucił się na portjery i chciał przejść przez zasłonięte niemi drzwi, ale uczuł pewien opór, tak, że stracił parę chwil znowu. Gdy wreszcie drzwi otworzył, okazało się, że zabarykadowano je z tamtej strony dwoma ciężkiemi fotelami. Lamar i Flora znaleźli się w pustej sieni. Doktor przebiegł sąsiednią galerję i wyszedł do parku, nie natrafiając na najlżejszy nawet ślad złodziejki. Flora stojąc na pięknym peronie, ujętym w ramę starych bluszczów, rozglądała się na wszystkie strony.
— Nic. Nic nie znalazłem, rzekł Lamar, wracając z obchodu parku. Znikła jak cień! Chodźmy do salonu, dobrze? A tymczasem, proszę panią bardzo, ani słowa przed kimkolwiekbądź o tem, co zaszło. Zbliża się koniec balu, goście się rozjeżdżają, ustawimy się w sieni obok wyjścia.
∗
∗ ∗ |