wnątrz cel, tak, że Dżim z trudem rozpoznał rysy twarzy syna.
Mruknął:
— Proszę cię — cichooo... dozorca znajduje się tuż...
Oparł rękę na plecach Boba i popchnął go do kąta, gdzie nie można było zobaczyć go przez kratę, poczem szepnął głosem urywanym i surowym:
— Czego chcesz odemnie?.. Po co tu przyszedłeś? Mów...
Bob znajdował się pod wpływem reakcji swego wysiłku i niebezpieczeństwa, przez jakie przeszedł. Być może również, że obawiał się swego ojca. Blady był straszliwie i trząsł się na całem ciele. Wreszcie rozpoczął opowiadać o swojem przedsięwzięciu. „Miał pomysł razem z jednym swoich przyjaciół“ wyleźć na dach sąsiedniego domu; zawahał się jednak przed otworem okna w murze więzienia.
— Nie wiedziałem, które to okno... I w jaki sposób dać tobie znać?... Trzy razy przychodziliśmy tutaj...
Dżim przerwał:
— Przestań gadać głupstwa. Mów do rzeczy... Poco tu przyszedłeś? Czego chcesz odemnie?...
— Więc!.. otóż... — jąkał się Bob — bo... dlatego, że może mógłbyś uciec stąd...
— Uciec?.. Jakim sposobem? Nie jestem wężem, nie mogę się prześliznąć.. A potem, ty przecie wiesz dobrze, że nie chcę wcale uciekać! Bandyta taki jak ja musi pozostać w ciasnej klatce... Tutaj nie mogę nikomu szkodzić!... Zadużo już zrobiłem złego... Słowa te rzucił ponurym głosem. Potem, zastanowiwszy się chwilę, dodał:
— A zresztą, ty przecie łżesz. Wcale ci nie chodzi o to, bym był wolny... Nie będziesz mi przecie zawracał głowy uczuciem, co? Nie miłość tobą kieruje... Ani mna, również...
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/14
Ta strona została skorygowana.
10