Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/140

Ta strona została skorygowana.
136

tak silny, że biedna kobieta upadła bez przytomności na ziemię. Nieznajomy oglądnął się, a nie widząc nikogo, wyskoczył znów przez okno, które zamknął z zewnątrz.
Kiedy Flora i Maks Lamar znaleźli się w miejscu umówionem z dyrektorem Redmon, uwiadomili go natychmiast o nowej kradzieży popełnionej przez kobietę, poczem, po krótkiej naradzie, wszyscy troje zajęli stanowiska w sieni przy wyjściu, a to w celu obserwowania wychodzących gości. Nie zauważyli jednak nic nienormalnego i Klara Skinner przeszła obok nich niespostrzeżenie.
Awanturnica z całą bezczelnością podniosła obie ręce do kołnierza...
Kiedy wszyscy wyszli, John Redmon spojrzał na doktora z rozpaczą.
— Niestety! wszystko przepadło! Nie znajdziemy już nigdy złodzieja.
— Nie zobaczę już mojego naszyjnika! — szepnęła zmartwiona Flora.
Biadania te przerwał krzyk, pochodzący z górnego piętra hotelu. Krzyk okropny, zrozpaczony, nie krzyk przerażenia czy bólu fizycznego, lecz wołania człowieka, dotkniętego nagłem nieszczęściem.
Wszyscy zadrżeli.
— Co się jeszcze stać mogło? — zawołał John Redmon. — Już na schodach słychać było kroki przyspieszone i jakiś grubas we fraku, z oczami, wychodzącemi z orbit, o twarzy śmiertelnie bladej, słowem doskonały obraz zgnębienia, przerażenia i rozpaczy, przeskakując po cztery stopnie rzucił się na dyrektora.
— Panie Redmon! Szkatułka! moja szkatułka! Skradziono mi moją szkatułkę z biżuterią! Jestem zgubiony!