— Okradziono pana? Gdzie? Jak? — zapytywał dyrektor, przerażony nową kradzieżą.
— Szkatułka z brylantami!... W moim pokoju!...
— Powoli, panie, powoli, — rzekł doktor. — Spokoju! Proszę nam opowiedzieć szczegółowo, jak się to stało.
— Ach, okradziono mnie, panie! Szkatułka z brylantami! Było tam za 100.000 dolarów! Właśnie przywiozłem je na zamówienie, na prezent ślubny...
— Gdzie była ta szkatułka? Kiedy pan zauważył brak je? — pytał dalej Lamar.
— Szkatułka była u mnie w pokoju, schowana w kufrze, zamkniętym na klucz. Zastałem kufer otwarty, a szkatułki już nie było.
— Czy pan wracał już z balu, kiedy pan to zauważył?
— Tak... to jest... Ja nie umiem oprzeć się pokusie zabawienia się, gdy trafia się sposobność. Wypiłem szklankę szampana zadużo... i spotkałem jedną kobietę. Rozmawialiśmy. Ona taka była urocza. Poprosiłem ją, by przeszła się ze mną po parku, do lasku... O, bez żadnych złych zamiarów, zapewniam pana!... Więc poszedłem tam czekać na nią. Ale ona nie przyszła...Zły na nią i na siebie, wróciłem, myśląc, że brat jej nie puścił...
— Jej brat? Któż to taki?
— Bardzo sympatyczny młodzieniec, pan M...
Opowiadanie Stronga zostało przerwane hukiem wystrzału, pochodzącym z parku. Wszyscy drgnęli.
Lamar pobiegł do parku, a za nim ajent od biżuterji i dyrektor hotelu, za którym pospieszył cały personal służbowy.
— Złodzieje są tam! — wołał Lamar. — Zapewne kłócą się przy podziale łupu. Zróbmy obławę w parku. Napewno natrafimy na ślad!
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/141
Ta strona została skorygowana.
137