Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/142

Ta strona została skorygowana.
138

— Spieszmy się w kierunku ogrodów warzywnych, — rzekł Redmon, mur tam jest po części wykruszony. Oni muszą wiedzieć o tem i zechcą tamtędy uciekać!
Flora również opuściła hotel i widziała ich zagłębiających się w zarośla. Była ona poprostu oszołomiona tem, co się stało podczas wieczoru. Dziwne wrażenie wywarł na niej fakt ukazania się ręki z czerwonym znakiem. Jakieś niejasne przeczucie mówiło jej, co to znaczy. Myśl, że złodziejka zawodowa posługuje się tym znakiem, aby odwrócić od siebie podejrzenia, wywoływała w niej wstręt i wstyd. Wydawało się jej, że poraz pierwszy przez ten rodzaj współwiny poniżającej, pojęła cały rozmiar swego nieszczęścia. Spojrzała w oczy swemu przeznaczeniu i powiedziała sobie z bólem, ale odważnie, że śmierć byłaby lepszą niż katastrofa, ku której nieuchronnie pchała ją jej straszliwa choroba umysłowa — jakie bowiem inne określenie można znaleźć na jej upośledzenie dziedziczne? — której ofiarą była ona zupełnie bez swej winy...
Wracający z ogrodów Lamar, Redmon, Strong i chłopcy hotelowi wyrwali ją z ponurych rozmyślań.
— Mary, Mary! moja biedna Mary! Co się z tobą stało? — zawołała Flora, — widząc ukazującą się na progu hotelu piastunkę swoją, bladą jak śmierć, z twarzą opuchniętą od uderzenia. Pochwyciła ją w ramiona, Mary bowiem chwiała się na nogach, a w pierwszych brzaskach dnia twarz jej wydawała się jeszcze straszniej zmasakrowaną. Walcząc jednakże z osłabieniem, opowiedziała szeptem Florze zajście, jakiego była świadkiem.
— Wracamy do domu, — rzekła Flora. — Musisz zaraz się położyć droga moja Mary. Panie doktorze, czy zechce pan być tak dobry i odprowadzić nas do willi?
W kilka minut później samochód unosił ich w kierunku miasta.