niezwłocznie na posterunek policyjny i odebrać tam swój pakunek.
W trakcie tych rozmyślań znalazła się przed swoim domem i była zmuszona wprowadzić swych niezbyt pożądanych gości do mieszkania.
— Proszę wskazać nam swój pokój...
— Panowie zechcą wejść, — zapraszała Klara ironicznie, — wszakże panowie są moimi gośćmi...
Wszyscy przybyli weszli do pokoju.
— Kochany Allanie, — rzekł Lamar do Randolfa, może będziesz łaskaw wybadać panią, podczas gdy ja przeprowadzę tu moją rewizję osobistą.
Dyrektor policji usiadł i poprosił Klarę, by zajęła miejsce.
— Znam już pani imię i nazwisko. Kto daje na pani utrzymanie?
— Mąż mój, – brzmiała odpowiedź.
— Co??
— Proszę pofatygować się ze mną do drugiego pokoju, — poprosiła Klara, otwierając drzwi.
Istotnie, w przyległej komnacie ujrzał dyrektor policji indywiduum, mogące mieć lat około sześćdziesięciu, siedząca za stołem, łyse i przeżyte, z lupą cylindryczną, wciśniętą w prawe oko. Staruszek ten zdawał się być mocno zajęty nabijaniem motyli na deszczułkę.
— Benedykcie, nie przerywaj sobie! — rzekła Klara.
— Co się stało, kochana Klaro? — zapytał starzec złamanym, suchym głosem.
— Nic, nic, Benedykcie, taka wizytka... Przedstawiam panu, panie dyrektorze, męża mego, p. Skinner... Mężu, pan Randolf...
— Taka dzisiaj wilgoć, panie kochany, — zauważył starzec — Wszystkie moje owady mają różki opuszczone.
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/149
Ta strona została skorygowana.
145