Dyrektor policji pytał sam siebie — i nie bez słuszności — czy Klara nie drwi sobie z niego?... Powrócili do jej pokoju, gdzie przeprowadzał dalej swą indagację.
— Niech będzie, że pani jest zamężna... To jest klasyczne. Czy może mi pani powiedzieć, co pani robiła wczoraj w Surfton?
— Nie byłam wcale w Surfton. To jakieś grubsze nieporozumienie.
Doktor Lamar, metodycznie przeszukujący pokój, odezwał się:
— O nie, zapewniam panią, że niema tu żadnej pomyłki! Zaraz to panu wytłómaczę: część ubiegłej nocy spędziła pani na balu w hotelu... Określę to jeszcze dokładniej: dlaczego tak bardzo trudziła się pani malowaniem sobie czerwonego koła na ręku?
Klara miała minę ździwionego niewiniątka:
— Nie rozumiem ani słowa z tego, co pan wygaduje!
— Widzę, że pani jest mocna... Ale i tak będziemy panią mieli.
I pogwizdując modne shimmy, Maks Lamar prowadził dalej swą rewizję.
— Widzę tu śliczny posąg hinduski, — rzekł, stojąc przed Budhą, który w kącie niewzruszony, zdawał się obojętnie pogrążać dalej w swym śnie bajkowym. — Kto pan. to ofiarował?
— Mąż mój, pan Skinner.
— Tak, — rzekł Randolf Allen, — wygodny płaszczyk, parawan pani, ale ma on głowę, którą, jak teraz sobie przypominam, znam dobrze.
— O, co do tego, to ośmielę się wyrazić moje powątpiewanie, — szydziła Klara, — Mąż mój powraca z Beludżysta-
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/150
Ta strona została skorygowana.
146