Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/151

Ta strona została skorygowana.
147

nu, gdzie przez lat dwadzieścia poświęcał się studjom entomologicznym.
Nagie Lamar, obserwujący posąg bardzo dokładnie, jednem dotknięciem przechylił go lekko, wsunął rękę pod spód i wyciągnął z kryjówki torebkę podróżną, włożoną tam przed paru godzinami przez jej właścicielkę.
— O ho! ho! co za dziwna komódka! — zawołał.
Widząc to Klara Skinner zbladła straszliwie. Przez chwilę zdawało się jej, że wszystko stracone. Ale opanowała się szybko.
— Rzeczy swoje kładzie się, gdzie się ma na to miejsce... — odezwała się obojętnie.
— To pani niezaprzeczone prawo, — przyznał Maks. — Ale interesuje mnie to, że rozpoznaję torebkę, którą widziałem w ręku pani w drodze powrotnej z Surfton.
— Z Surfton? Powiedziałam już przecie panu, że noga moja nigdy tam nie była.
— Tak?... — A więc skąd pochodzi ten bilet jazdy koleją, bilet przedziurkowany, ze stemplem „Surfton“, — rzekł Maks, z tryumfem wyciągając wszystkie przedmioty z torebki.
— Nie wiem... nie rozumiem... — rzekła Klara zmieszana. — Pan jest zdolny do tego, by sam to włożyć do torby.
— Doskonałe! Świetne wytłómaczenie! Powinnaby pani powiedzieć mi raczej, że to „mąż“ pani przywiózł z Beludżystanu.... razem z Buddhą!
— Ten bilet nie należy do mnie, powtarzam raz jeszcze!
— A to, czy należy do pani? — zapytał doktor, pokazując małe pudełko.
Klara nawet nie drgnęła.
— Owszem, poznaję, jest to moje. Służy mi to do malowania akwarelą.