Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/152

Ta strona została skorygowana.
148

— Na ręce?
Klara wzruszyła ramionami.
Wtem drzwi otworzyły się gwałtownie, wpuszczając przodownika policyjnego. Trzymał on w rękach parę obuwia, a na twarzy malował się wyraz zadowolenia.
— Proszę popatrzeć! Panowie! proszę patrzeć!!
Z ręki prawej wysypał na stół garść drogocennych kamieni.
Klara powstała i z oczami rozszerzonemi ze strachu, jednym skokiem znalazła się przy oknie, otwierając je pospiesznie.
Randolf Allen pochwycił ją jednakże za rękę i udaremnił zamiar wyskoczenia przez okno.
— Proszę się uspokoić, — rzekł flegmatycznie. — Osoba pani jest dla nas bardzo cenna a mimo całej swej zrzęczności, mogła pani, wyskakując na ulice, uszkodzić swą piękna powierzchowność!
Maks Lamar rozpytywał policjanta:
— Skąd się to wzięło? — badał, przesypując na dłoni wspaniały naszyjnik z pereł i brylantów.
— W obcasie jednego trzewika, — odpowiedział przodownik. Z ciekawości otworzyłem pakunek, pozostawiony przez tę panią na posterunku. Miałem zamiar już schować te trzewiki, gdy zauważyłem, że trzewik z lewej nogi był cięższy niż drugi.
Tu policjant uśmiechnął się z zadowoleniem.
— A trzeba panom wiedzieć, że nie chwaląc się, znam się na farbowanych lisach i umiem na pamięć wszystkie sztuczki, jakimi posługują się rzezimieszkowie, by ukryć swe łupy.
Chciałem więc zbadać trzewik. Obracałem go na wszystkie strony. Nic. Wówczas powiedziałem sobie: Najlepiej bę-