Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/164

Ta strona została skorygowana.
160

Lamar wystrzelił wówczas sześć nabojów swego rewolweru w kierunku Smilinga, który zdemaskował się, słuchając, i uciekał teraz w kierunku skał nadbrzeżnych.
Lamar nie zawahał się ani chwili. Pozostawiając Smithsona, którego rana nie była zresztą ciężka, rzucił się na poszukiwanie bandyty. Z każdą minutą zyskiwał na przestrzeni, kiedy nagle, na skręcie koło wyniosłej skały, znalazł się w obliczu istoty dziwacznej, okrytej ohydnemi łachmanami.
Do uszu doktora dochodziły już niejednokrotnie mętne wiadomości o tajemniczem indywiduum, nazywanem „Pustelnikiem Skalnym“: zrozumiał, że miał go właśnie przed sobą.
Sama nie było widać.
— Kędy on poszedł? Ozy pan go widział? — zapytał nieznajomego.
— „Pustelnik Skalny“ zawahał się chwilę, poczem wyciągając rękę w kierunku szczytu skały, — rzekł, — zciszając głos:
— Tamtędy... Ale proszę uważać! Skała, poza tą linią zbocza, jest zupełnie stroma! A szczyt jest na dwieście stóp wysoki.
— Dziękuję, — odpowiedział Lamar, biegnąc dalej.
Człowiek ów mówił prawdę. Zaledwie Maks przeszedł paręset kroków, gdy ujrzał przed sobą płaszczyznę skalną, zupełnie pustą, opadającą stromo ku oceanowi.
Na platformie tej ostro odcinała się sylwetka bandyty. Był on niejako zamknięty na wyżynie, bez innego wyjścia, jak ścieżka, którą wspinał się Maks Lamar. Wokoło ostre zęby skał, wznoszących się prostopadle ku niebu i omywanych przez rozbijające się z hukiem fale.
Żaden z przeciwników nie mógł się cofnąć.