Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/165

Ta strona została skorygowana.
161

Sam zrozumiał to, widząc jak doktor wspina się na platformę, zrozumiał, że jest w położeniu osaczonego dzika, ale że dzik ten może stać się niebezpiecznym i dla myśliwego... Rozparty szeroko na nogach, z nożem w ręku, z oczami błyszczącemi w twarzy wykrzywionej nienawiścią, oczekiwał, gotów drogo sprzedać swe życie.
Lamar mógł był zabić go jednym strzałem. Ale jako dżentleman i sportowiec, chciał przeciwnikowi pozostawić szansę ucieczki lub walki.
Skoczył. Ręką prawą odepchnął nóż, skierowany ku sobie, a lewą schwycił bandytę za gardło.
Jednakże przeciwnik jego był atletą me byle jakim. Pozbawiony noża, porwał doktora wpół i teraz obaj zapaśnicy, w okrutnym uścisku, starali się unieszkodliwić wzajemnie. Nagle, olbrzymim wysiłkiem, doktor podniósł Sama i rzucając go na grzbiet, przycisnął go do ziemi, padając znów z nim razem.
Niestety, upadek obu ciał był tak gwałtowny, że, złączone, potoczyły się jeszcze niżej, na spadziste zbocze. Zbiegiem okoliczności właśnie Lamar znajdował się na krawędzi.
Sam Smiling, czując, że ziemia ucieka pod nim, ostatnim wysiłkiem wpił się paznokciami w szczeliny skały i podniósł się na brzeg. Tymczasem doktor, pozbawiony punktu oparcia, stoczył się po prostopadłym urwisku i zniknął.
Tak cudownie ocalony Sam wstał z trudem na nogi i potykając się, zaczął pomału schodzić ścieżką, którą wszedł.
Maks Lamar, staczając się do przepaści, ujrzał przed sobą śmierć niechybną. Ale tak silną była energja niezwykłej natury doktora, że ani na chwilę nie stracił zimnej krwi ani odwagi. Pozostał przytomny i bez strachu oczekiwał ostatecznego ciosu.