Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/166

Ta strona została skorygowana.
162

Upadek był krótszy niż przypuszczał, gdyż trwał może sekundę, poczem uczuł wstrząs gwałtowny, lecz zupełnie znośny, tak jakby z wysokości sterty spadł na kupę chrustu.
Instynktownie wyciągnął ręce i przyczepił się do punktu oparcia, który wydał mu się dość pewny, chociaż dość elastyczny.
Przy świetle księżyca, ukazującym się właśnie na horyzoncie, ujrzał, że był to krzaczek jałowcu, który powstrzymał jego upadek i do którego przyczepił się kurczowo.
Sytuacja doktora była niedopozazdroszczenia! Nad nim wznosił się szczyt, zupełnie niedostępny z tej strony. A pod nim widniały jedynie czarne skały ostre, zazębione, na których ocean kłębił się z wściekłością. I ani jednej szczeliny, Nic. Ściana prostopadła, gładka.
Lamar był człowiekiem prawdziwie odważnym. Jednakże tu nie mogło być żadnej nadzieji. Na nic wola, na nic energja... Łzy zakręciły mu się w oczach...
— Floro! Floro! — szepnął.
Nagle do uszu jego doszedł odgłos walki. Doktor bez trudu przedstawiał sobie jej przebieg i znaczenie:
A mianowicie, zdaniem jego, Sam Smiling, schodząc w dół ścieżką, spotkał „Pustelnika“. „Pustelnik“ widocznie jakiś porządny człowiek, podejrzywając, że została popełniona zbrodnia, nie zawahał puścić się w pogoń za człowiekiem, umykającym w dół.
To, co Lamar przypuszczał, stało się istotnie.
Niedaleko od niego wrzała walka, podobna do tej, jaką sam stoczył niedawno.
Smiling był strasznie zmęczony, a mimo to wymierzał potężne ciosy nowemu przeciwnikowi. Jednakże ten ostatni zwyciężył, gdy rozległ się przejmujący krzyk „Pustelnik“ usłyszał wołanie i przerwał walkę: ta chwila wahania kosz-