Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/17

Ta strona została skorygowana.
13

Kąt, w którym się znajdowali, oświetlało trochę drugie okienko a promień jasny padał właśnie na drżące ręce starego Dżima.
I nagle Dżim spostrzegł, że syn jego zaczął się trząść, a głos przeszedł w jęk, wyrażający przerażenie bez granic.
— Ach! Koło Czerwone!... Koło Czerwone na twej ręce!... Ach, nie rób mi nic złego... Łaski!... To sam Smalling kazał mi tu przyjść...
Z początku Dżim nie drgnął. Wiedział, że Koło Czerwone odbiło się na jego prawej ręce i że ten straszny stygmat, znany jego synowi, znany wszystkim, że ten straszny stygmat, znak widomy jego kryminalnych instynktów, zaokrąglał się krwawym wieńcem na jego chropowatej skórze. Wiedział o tem również z wrzenia złych myśli, z rozpętania sił nieokiełznanych, pchających go niechybnie do czynu gwałtownego.
Minęła chwila straszliwa, Bob trząsł się jak w febrze, nie mając odwagi uciekać lub bronić się, nie mogąc wydać krzyku o ratunek. Ojciec naprężał się jakby w napięciu całej energji, naciągającej muskuły jego jak sznury.
A Koło, różowe najpierw, potem żywo-czerwone, nabiegało purpurą krwi, wychodząc wypukle na skórą.
— Koło Czerwone! — wyjąkał Bob... — boję się... boję się... to koło!...
Nie skończył. Ojciec chwycił go za gardło obiema rękami w najwyższej rozpaczy i chłopak zwalił się na podłogę.
Nie było walki. Nie było oporu. Dżim nielitościwy, klęcząc, dusił go.
W cieniu połyskiwał krwawy stygmat a przynajmniej Dżimowi zdawało się, że widzi jego kształt i kolor. Widział to tylko, wpatrywał się w to jedynie, w ten płomień, biegający mu pod skórą, w tego węża ognistego, kręcącego się bez przerwy dokoła siebie samego, nieruchomego napozór, lecz