Maks obejrzał się i ujrzał za sobą dwóch znajomych inspektorów policji, którzy go tu odszukali.
— A, Boyle i Jacob! Co się stało?
— Niestety, musimy przeszkodzić panu w wywczasach, przychodzimy tu bowiem z rozkazu dyrektora. Oto instrukcja.
Maks odebrał papier i przeczytał instrukcję.
Maks zmarszczył brwi z niezadowoleniem.
— Dobrze, proszę zaczekać na mnie chwilkę, — rzekł do detektywów, odchodząc w stronę Flory.
— Panie doktorze, co panu jest? — zapytała młoda dziewczyna... — Pan jakiś zmartwiony, skłopotany... Proszę pana powiedzieć mi prawdę...
Stała się rzecz bardzo przykra... Okoliczności tak się składają, że muszę robić coś wbrew mej woli... A jednak...
— Błagam pana, proszę tłómaczyć się jaśniej!...
— Dobrze. Powiem wszystko! A więc każą mi zaaresztować tego człowieka, tego włóczęgę, któremu zawdzięczane życie.
— Ależ to niemożliwe, — zawołała Flora z oburzeniem.
— Nieprawdaż, tak pani sądzi?...
Maks pomyślał chwilę:
— Tak jest, przypominam sobie dobrze, — rzekł półgłosem. — Znałem go dawniej, tego Gordona, człowieka ele-