Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/174

Ta strona została skorygowana.
170

usiłowania jej są daremne, obeszła szałas dookoła i znalazła okno bardzo niskie, nawpół otwarte.
Nie namyślając się, przelazła przez otwór do małej izdebki, której jedynem umeblowaniem był tapczan i kulawy stół ze stojącą na nim kuchenną lampką naftową.
Nie było tu nikogo. Otworzyła małe drzwiczki do ciemnej nory. Ludzka postać stanęła przed nią. Poznała w niej Gordona.
— Panie Gordon, — zawołała rozpaczliwie, — policja szuka pana, jest stąd o dwa kroki!
Na twarzy Gordona odmalowało się przerażenie.
— Proszę uciekać! Przyszłam tu z polecenia tego pana, któremu pan wczoraj uratował życie! — mówiła Flora spiesznie. — Proszę nie tracić czasu. Przez okno! Prędzej! Proszę uciekać w skały! A ja tymczasem zatrzymam tu policję!
Flora schwyciła Gordona za rękaw i ciągnęła go do okna.
— W imieniu prawa! Otworzyć!
Gordon nie wahał się dłużej. Ucałował rękę Flory, wyskoczył przez okno i umknął za załomy skał.
Uderzenia do drzwi stawały się coraz silniejsze, aż wyważono je bez wielkiego trudu.
Flora wzięła pudełko zapałek znajdujące się na stole i zapaliła lampę.
W tejże chwili pękły drzwi i policjanci wzeszli do izby. Ale na progu zatrzymali się zdumieni.
Przed nimi, przez uchylone drzwiczki od drugiej izby, ukazała się biała ręka kobieca.
Ręka ta trzymała zapaloną lampę, dymiącą w sposób przerżający.
I głos kobiecy wołał: