— Kiedyśmy tam weszli, nie było jeszcze ognia, — odpowiedział Boyles. — Wyważyliśmy pierwsze drzwi. Potem, kiedy dobijaliśmy się do drugich, w uchylonych drzwiach ukazała się ręka kobieca, ręka, która rzuciła lampę płonącą na ziemię. Rozumie pan, jaki stąd powstał pożar i jaki dym!
— Kobieta?
— No tak! Tylko kobieta może mieć rękę tak białą i drobną.
— A na ręce tej, — przerwał Jacob, — był znak Czerwonego Koła.
Lamar drgnął.
— Jakto, Czerwone Koło na ręce kobiecej?
Z obojętnością, doskonale zrobioną, Flora spuściła głowę, popatrzyła na rękę swą, znów zupełnie białą i czystą, poczem powoli podniosła ją, poprawiając wisiorek przy naszyjniku, tak, aby doktór mógł się jej przyjrzeć dokładnie.
Ale doktor przechodził właśnie mękę straszliwej niepewności i podejrzenia, z których, mimo wysiłków, nie mógł się już teraz wyrwać...
— Muszę natychmiast wracać do miasta, — rzekł. — Sprawę tę należy bezzwłocznie przedstawić dyrektorowi Allenowi.
— Do widzenia pani, — pożegnał Florę chłodno.
Maks Lamar udał się na dworzec kolejowy, podczas gdy Flora wróciła do willi. Niepokój gnębił ją i na twarzy odmalowało się skłopotanie.
— Tym razem... tym razem, — szepnęła bezwiednie idąc — boję się bardzo, że on domyśla się wszystkiego...
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/176
Ta strona została skorygowana.
172