Od trzydziestu godzin Smiling nie miał nic w ustach. Po zrzuceniu w przepaść Lamara i zwyciężenia Gordona eksszewc błąkał się całą noc w skałach i wzgórzach aż nad ranem znalazł schronisko w grocie, gdzie były stare niepotrzebne sieci. Tam zasnął.
Gdy się obudził, był już dzień jasny. Sam Smiling powstał powoli z legowiska i popatrzył na siebie. Ubranie jego wisiało w strzępach, ręce i twarz miał pokrwawione i poszarpane, oko jedno podbite i spuchnięte. Wyczerpany był, obolały i głodny. Ale w stanie takim nie mógł się pokazać nie zwracając na siebie uwagi publicznej i agentów, tropiących go zapewne.
Ponieważ głód mu dokuczał, odważył się porzucić swe schronienie i idąc od skały do skały doszedł do plaży. Z daleka widać było dworzec towarowy.
— Gdybym tylko mógł się tam dostać, — pomyślał, — jużbym znalazł jakiś wagon. A przytem na dworcu znajdzie się zawsze jakaś paczka z wiktuałami...
Tak rozmyślając, biegł w kierunku toru kolejowego, gdy nagie rzucił się przerażony wstecz. Drogą wiodącą do skał