szli właśnie ajenci policyjni, poszukujący Gordona. Pospiesznie więc cofnął się znów do groty, gdzie postanowił pozostać aż do wieczora, mimo straszliwych tortur głodu. Tam rzucił się na kamienie i próbował żuć trawę morską, oraz kawałki skóry, wycięte z pasa. Z tego stanu osłupienia wyrwał go niezwykły hałas i dym gryzący.
Było to w parę minut po podpaleniu przez Florę chałup Pustelnika.
Smiling zaryzykował wychylenie się z groty, właśni w chwili, gdy jakiś człowiek w łachmanach uciekał koło jego groty i znalazł się na drodze. Sam, nie sądząc by kryjówka jego była bezpiecznem schronieniem, wydrapał się na szczyt skalistego wzgórza, śledząc, co się dzieje.
Drogą przejeżdżał automobil ciężarowy. Człowiek w łachmanach z nieprawdopodobną zręcznością przyczepił się z tyłu do tego wehikułu i razem z nim zniknął na zakręcie.
— Wspaniały sposób! Nie pomyślałem jeszcze o tem! — zachwycał się w duchu bandyta.
Wielki ruch panował na drodze i na wybrzeżu. Zewsząd zbiegali się ludzie, zwabieni łuną pożarną. Sam, wiedząc, że najlepiej zawsze ukryć się w tłumie, zmieszał się z gapiami. Urywki zdań dochodziły do jego uszu. Mówiono o lampie, o ręce kobiecej, o znaku czerwonego koła...
Sam Smiling zdziwił się:
— Czerwone Koło tu... Jeszcze!...
Wmieszany w tłum widział przechodzących agentów: Boyles‘a i Jakob‘a, wracających z nieudałej wyprawy. Poczem ogień przygasł, ciekawi pomału zaczęli się rozchodzić i skaliste wybrzeże zapadło w swą zwykłą martwotę. Sam Smiling cierpiał nieznośne katusze głodowe. Wreszcie nie mogąc już wytrzymać, zapomniał o zwykłej ostrożności i skierował się ku grupie will, rozsiadłych na wzgórzu.
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/178
Ta strona została skorygowana.
174