chciałabym bardzo... I tak też się stanie... Tak być musi... Tak być musi...
Tak być musi...
Flora podniecała się coraz bardziej. Oczy jej błyszczały niesamowicie i nagle uczuła gorączkę dziedziczną.
Na ręce, którą wykonywała właśnie ruch, podkreślający wygłoszone zdanie, zarysowało się krwawe koło...
Gwałtownym ruchem zarzuciła obie ręce na plecy, zanim pani Travis zdążyła spostrzedz.
Ale to, czego nie dostrzegła zacna niewiasta, wpadło w oko komu innemu.
Był to Sam Smiling.
Cichemi kociemi krokami bandyta zbliżył się do grupy trzech kobiet, nie przeczuwających jego obecności, a nie przeczuwając, że Flora jest już poinformowana o zdemaskowaniu jego, postanowił raz jeszcze zapukać do jej niewyczerpanej dobroci. Tymczasem w chwili, gdy już znajdował się poza plecami swej dobrodziejki, ona nagłym ruchem odrzuciła wstecz rękę, na której zarysowało się dokładnie Czerwone Koło.
Bandyta osłupiał.
— Czerwone Koło... Flora Travis... Czerwone Koło... Rodzina Travis i Barden... Aha..
Zdecydowanym krokiem podszedł do pań.
— Przepraszam panią, panno Travis?
Flora nerwowo zadrżała na widok niespodziewanego zjawiska.
— Czego życzycie sobie? — zapytała sucho.
— O, bardzo niewiele. Minutę rozmowy, ale chcę mówić sam z panią.
Pani Travis chciała oponować.
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/180
Ta strona została skorygowana.
176