Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/181

Ta strona została skorygowana.
177

— Proszę cię, Floro, nie odchodź z tym człowiekiem. Wzbudza on we mnie wstręt...
Ale Flora nagle się zdecydowała:
— Niech mama mi pozwoli... Niema w tem nic strasznego... Owszem, lepiej będzie, gdy pomówię z nim... Proszę ze mną, — rzekła, zwracając się do Sama.
A gdy odeszli o parę kroków:
— Słuchajcie, — powiedziała surowo, — powinnabym was kazać natychmiast zaaresztować!...
Sam Smiling zaśmiał się drwiąco:
— Oho! Jak to prędko się zmienia, moje piękne dziecko! Mnie aresztować?
— Tak. Wiem już wszystko o was.
— No, to możesz mnie wsypać. Ale oświadczam ci, że jeżeli dojdzie do aresztowania, to nietylko mnie!
— A kogo jeszcze?
— Kogo? A no, Florę Travis, poprostu!
— Coo?
— Noo, ja nic nie mówię. Tylko ja już od dwóch dni prawie nic nie jadłem... Więc pomyślałem sobie, że córka Czerwonego Koła — rozumie mnie pani wszak dobrze? — że córka Czerwonego Koła zechce nakarmić tego zacnego Sama Smilinga i zaopiekuje się nim... Ale co pani jest?
Flora uczuła, że świat wokoło niej wiruje w jakimś szalonym pędzie. Szalone przerażenie opanowało ją i ledwie zdołała wyjąkać:
— Co znaczą te słowa?... te pogróżki?
— To nie pogróżki. Ja przedstawiam jasno sytuację.
— Nie rozumiem...
Sam Smiling zaśmiał się ohydnie.
— Czy mam wytłómaczyć to szczegółowo?
I brutalnie chwytając rękę Flory, rzekł: