— Popatrz, kochanko!
Czerwone koło zbladło już nieco, ale ślady jego byty tak widoczne, że Flora zrozumiała jasno beznadziejność przeczenia.
— Proszę mnie puścić! Czego chcecie? Pieniędzy?
— Najpierw jeść! Jeść! A potem ukryj mnie! odpowiedział bandyta.
Flora wyprostowała się z godnością.
— To ostatnie nigdy! Ukryć takiego zbója! Nigdy!
Dobrze, więc zginie pani ze mną!
— Eee! Nikt nie będzie wierzył bandycie!
— Tak, zapewne, że z początku mnie nie uwierzą. Alą policja lubi być ciekawą!... Lubi obserwować... A pani nie będzie mogła jej zabronić tego.
Flora z rozpaczą załamała ręce.
— No, no, proszę pani! Nie trzeba tak zaraz rozpaczać, — mówił Sam tonem drwiącym i protekcyjnym. — Ratując mnie, ratuje pani siebie. Proszę mnie ukryć. A na pewno nikt pani o to nie posądzi.
Flora pojęła, że opór staje się bezskutecznym.
— Dobrze! — rzekła z wysiłkiem. — Proszę tu pozostać do nocy. Potem pójdziecie do garażu, tam znajdziecie wszystko do jedzenia i naradzimy się, co czynić dalej.
Sam Smiling skłonił się z przesadnym szacunkiem 1 skrył się w krzaki. Flora zaś wróciła do matki i towarzyszki.
— Dziecko drogie, tak zbladłaś? Co ci jest? Co ci powiedział ten człowiek? — spytała przerażona pani Travis.
— Nic, mamo droga. Ten biedak nie jadł już od dwóch dni.
Pani Travis zadowoliła się tem tłómaczeniem.
Mary milczała, czując, że coś niezwykłego się stało.
— Dowiem się w domu, pomyślała.
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/182
Ta strona została skorygowana.
178