Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/186

Ta strona została skorygowana.
182

— Pójdę wówczas z tobą, zadecydowała Flora.
Mary zawahała się.
— Dobrze, jak zechcesz, moje dziecko, — rzekła wreszcie. Może zresztą lepiej będzie, gdy sama rozmówisz się z tym człowiekiem...
— Zeszły obie do jadalni, gdzie oczekiwała już pani Travis. Po obiedzie Flora wstała:
— Chciałabym jeszcze przejść się po ogrodzie z Mary. Czy zastanę tu jeszcze ciebie, mamo?
— Nie sądzę, — odpowiedziała pani Travis. — Jestem zmęczona i natychmiast się położę. Dobranoc, drogie dziecko, do jutra!

Sam Smiling już od godziny czekał ukryty w kącie garażu. Głód targał mu wnętrzności, siły go opuszczały. W chwili tej byłby oddał się w ręce władzy za kawałek chleba!
— Może ona sobie zażartowała ze mnie? — myślał. — Biada jej!
Promień światła wcisnął się przez szparę do wnętrza garażu. Potem drzwi się uchyliły i ukazały się dwie sylwetki. Jedna z nich, Flora, niosła latarkę elektryczną, świecąc sobie po drodze, druga, Mary, niosła za nią kosz z prowiantami. Smiling rzucił się na kosz, wyrywając go prawie z rąk niosącej.
Wówczas nastąpił obraz, którego obie kobiety nie zapomniały nigdy.
Sam pochłaniał jedzenie, jak wygłodniałe zwierzę. Sapiąc i mrucząc, połykał olbrzymie kęsy, bez wyboru, co mu w rękę wpadło z chciwością rozpaczliwą. Potem wziął butelkę wina, odbił szyjkę i nie odrywając od ust, wypróżnił jednym tchem jej zawartość.