Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/187

Ta strona została skorygowana.
183

W kwadrans wszystko było pożarte. Bandyta z miną zadowoloną obtarł usta rękawem.
— A teraz, — zapytał z uśmiechem drwiącym, — gdzież to panie myślą urządzić mi nocleg?
Oburzona cynicznym tonm Flora odpowiedziała:
— Nie tutaj w każdym razie. Myślę, że dziś jeszcze możecie się przespać w skałach.
Sam zacisnął pięści.
— Żartujesz sobie ze mnie, dziecino! Ani mi się śni wyjść stąd!
I zbliżył się do drzwi, by je zamknąć na klucz.
Ale jak błyskawica szybkim ruchem Flora skoczyła i ze wszystkich swych sił wypchnęła za drzwi bandytę, jeszcze zamroczonego winem po tak dłogim poście. Poczem sama starannie zamknęła drzwi i oddaliła się.
Wściekłość Sama była bezgraniczna. Jednakże zastanowił się, że wywoływanie skandalu byłoby dla niego zgubą.
— Wrócę tu jutro, pocieszał się.
Istotnie, zaledwie słońce wstało, gdy zbudził się w swej grocie, wstał i poszedł do willi, zdecydowany na kroki decydujące. Kołując ostrożnie, zbliżył się do willi pani Travis i ukrył się w pobliżu otwartego okna od kredensu, w miejscu, skąd mógł nieźle obserwować, co się działo wewnątrz i słyszeć rozmowę.
W kredensie Yama nucił jakąś piosenkę japońską, czyszcząc przytem i składając srebro stołowe. Powiązane sznurkami paczki leżały na stole.
— Oho, ho! — pomyślał Smiling. — Czyżby panna Flora Barden nie chciała mi dotrzymać towarzystwa?
Flora w towarzystwie Mary właśnie weszła do kredensu. Obie były ubrane w kostjumy podróżne.