Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/211

Ta strona została skorygowana.
207

Bandyta wzruszył ramionami:
— Nie zaczynajmy znowu, dobrze? Uwierzą mi, mając takie dowody...
I rzucając się kocim ruchem na Florę, chwycił jej rękę, gdzie rozgorzał płomienny znak.
Flora cofnęła się.
— Na jaką sumę ocenia pan swoje milczenie?
— Pieniądze! Pieniądze! — wykrzyknął ze złością. Tego mi nie potrzeba! To potem! Narazie żądam jedynie bezpieczeństwa. Proszę się o nie troszczyć, bo inaczej biada!
Flora trzęsła się z oburzenia.
— Nędzniku! — zawołała. Możesz sobie gadać, co ci się podoba!
I razem z Mary oddaliła się, starając się opanować wzburzenie.
Nocy tej biedna dziewczyna spała niewiele i źle. Myśl, że bandyta znajdował się pod tym samym dachem była dla niej nieznośna. Wyobrażała sobie przerażenie pani Travis gdyby jej oczom ukazał się Smilling.
Z brzaskiem dnia rozpruszyły się i nocne zmory, zalegające duszę Flory. Wstała, oświeżyła się zimnym tuszem i kąpielą, a umysł jej znowu zaczął pracować jasno i trzeźwo.
— Muszę, postanowiła, udać się dziś rano do Kooperatywy Farwell, by oddać pracownikom firmy pieniądze, skradzione im przez Silasa!
Zadzwoniła na Mary.
— Kochana Mary, — rzekła do swej towarzyszki, — każ natychmiast osiodłać Trilby. A potem przyjdź, pomożesz mi ubrać się w kostjum do konnej jazdy.
Mary błagalnie złożyła ręce.
— Drogie dziecko! Co ty znowu zamierzasz uczynić?
Flora uśmiechnęła się tajemniczo.