— Och, Floro, Floro!
Dziewczyna również krzyknęła boleśnie.
— Tak! to ja!... Ale czyż jestem winna? Czyż naprawdę jestem winna?...
Głos jej załamał się w szlochu rozpaczliwym.
Maks Lamar, nie patrząc na nią, skierował się ku drzwiom. Nie wyszedł jednakże... Widział istotę nad życie kochaną płaczącą... Już szukał dla niej usprawiedliwienia... Czyż nie była ona chora? Czyż obowiązkiem jego, jako lekarza, nie było przyniesienie jej ulgi, pomocy?...
Ruchem machinalnym Flora otarta łzy i stojąc, z ręką opartą o grzbiet krzesła, patrzyła na Maksa wzrokiem pełnym rozpaczy, jakby błagając o litość.
Doktor wrócił i głosem głuchym, drżącym od wzruszenia, przemówił:
— To pani, Floro, jest kobietą z Czerwonem Kołem... Pani, ta młoda panna, którą tak kochałem... tak jest, którą kochałem z całego serca, z całej duszy... Och, Floro, Floro, dlaczego pani tak okrutnie igrała ze mną?
— Proszę mi wybaczyć... rzekła przez łzy. Jestem tak bardzo nieszczęśliwa...
Lamar przerwał:
— Ach, teraz rozumiem wszystko! Pani ukrywała sama Smilinga, który znał pani sekret, a Sam Smiling znał Dżima Bardena... a pani jest córką...
Flora jęknęła rozpaczliwie.
— Jeżeli pan wie, to proszę mię oszczędzić. Ach, gdyby wiadome były panu wszystkie walki, jakie toczyły się we mnie za każdym razem, gdy czułam się w mocy straszliwych potęg atawistycznych... I kto wie, czy może właśnie nie walkom tym wewnętrznym mam do zawdzięczenia to, że udało mi się skierować na dobre ten wpływ, który u innych powo-
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/220
Ta strona została skorygowana.
216