Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/226

Ta strona została skorygowana.
222

pańskie przeciwko niemu jest bezpodstawne... Coo? Ukradzione panu dowody?... Hm, to szkoda...
I zwracając się do adwokata, powiedział:
— Pan Farwell podtrzymuje swe oskarżenie. Twierdzi on, że ukradziono mu kwit, podpisany przez pana. Prosi, by zatrzymać pana aż do jego przybycia... Więc...
— Owszem, godzę się na tę konfrontację, — rzekł Gordon.
Po upływie kilku minut woźny zaanonsował Farwella. Na widok swego oszczercy Gordon nie mógł się pohamować i skoczył ku niemu z zaciśniętemi pięściami.
— Nędzniku! Szubrawcze!... — wołał.
Randolf Allen powstrzymał go:
— Proszę się uspokoić. A pan, panie Farwell, czy przynosi mi pan dowód? Nie? To bardzo mi przykro, ale nie wolno mi dłużej zatrzymywać tu pana Gordona.
— Panie mecenasie, jest pan wolny!
Gordon wyszedł.
— Wybaczy mi pan, panie Farwell, — rzekł Allen, — że muszę dalej załatwiać sprawy urzędowe.
Zadzwonił. Zjawił się sekretarz.
— Co się dzieje z Samem Smilingem, aresztowanym w Blanc-Castel?
— Przewieziono go do szpitala, — odpowiedział sekretarz. — Był bezprzytomny. Należy obawiać się o jego życie.
— Heee, szkoda! Jego zeznania wyjaśniłyby sam wiele. Bandyta ten wie wiele...
Zadzwonił telefon.
— Hallo! Szpital 27? Tak, ja sam... Lepiej mu? Chce mnie widzieć?... Co?... Co pan mówi?...
Randolf Allen ze słuchawką przy uchu zdawał się słuchać z najżywszą uwagą, a na jego twarzy, mimo maski doskonałej obojętności, odmalowało się wzruszenie.