Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/29

Ta strona została skorygowana.
25

— Dlaczegobym miała stracić odwagę? — przerwała Flora. — Chyba nie z powodu tych kilku rozczarowań, o jakich pan wspomina... Tak, tak, panie dyrektorze, — dodała śmiejąc się, — wiem, że Dżons, którym zajmowałam się ubiegłej zimy, próbował okraść naszą rezydencję Blanc-Castel. Ale wiem również, że udawało mi się dobrze częściej, niż przeciwnie i że kilku z pańskich dawnych pensjonariuszy, dzięki pomocy, jakiej im dostarczyłyśmy, wróciło obecnie na dobrą drogę i uczciwie pracuje na życie. Trudno przecie, by każde staranie uwieńczone było powodzeniem, nieprawdaż, panie Miller? Dobrze, jeżeli powiedzie się czasem... Tyle mam współczucia dla tych wydziedziczonych, dla tych biednych rozbitków życiowych, którzy częściej zasługują na współczucie, niż na potępienie...
Zatrzymała się. Oczy jej błyszczały, piękna twarzyczka płonęła wzruszeniem.
Dyrektor spoglądał na nią z podziwem, z pewną domieszką zdziwienia szyderczego.
— Niestety! panno Travis, — powiedział, — widzę tu entuzjazm, którego podzielić nie może taki stary urzędnik, jak ja. Zbyt wiele już widziałem. Ale to nie przeszkadza nie podziwiać pani zajęcia humanitarne... i pani niezmęczoną gorliwość... Pani jest taka odmienna od swych rówieśniczek!
— Nie wiem, czy jestem od nich różna, ale w każdym razie niema w tem wielkiej mojej zasługi, gdyż to wszystko, co zajmuje i bawi inne panny, nie bawi mnie wcale. A jeżeli przytem jeszcze jest się bogatą i szczęśliwą, jak my, to jut będzie prostym obowiązkiem zająć się biedakami...
— Zapewne, zapewne... — odpowiedział p. Miller. — Alę proszę panie za mną, jeżeli chcą panie widzieć słynnego Dżima Bardena, którego właśnie zwalniamy... Jeżeli wpływ pani