dosięgnie tego człowieka, no — to będę bardzo zdziwiony... Zresztą, najlepiej wydam rozkaz, by go przyprowadzono tutaj.
Dyrektor zadzwonił. Ukazał się dozorca, któremu wydał odpowiednie zarządzenia.
∗
∗ ∗ |
W oddziale, przeznaczonym dla więźniów najniebezpieczniejszych, Dżim stał koło drzwi swej celi.
Poprzez pręty swej ciężkiej kraty wysunął prawą rękę, tak, że dłoń zwisała nazewnątrz. Jego oczy nieruchome wpatrzyły się wprost, zdając się nic nie widzieć i tak stał więzień, jak ponury obraz buntu bezsilnego i skamieniałej rozpaczy.
Nagle na jego prawej ręce zarysował się znak, stygmat okrągły, różowy z początku, potem ciemniejszy wreszcie jak wieniec szkarłatny: Czerwone Koło. Dżim Barden wchodził w atak furji.
Podniósł rękę do wysokości oczu, popatrzył na pieczęć tajemniczą i odezwał się głuchym jękiem warjata. W tej chwili dały się słyszeć kroki. Dżim schował rękę. Ukazał się dozorca, otworzył drzwi i wszedł, niosąc pakiet ubrania, które rzucił więźniowi.
— Ubieraj się, — rozkazał. — Pójdzież ze mną do dyrektora i wypuszczą cię na wolność.
Po chwili dodał.
— Tak, tak, stary Dżimie! Na wolność! Widzisz, co znaczy być rozsądnym. Od kilku miesięcy nie mam ci nic do zarzucenia, taki jesteś grzeczny! Zauważyłem, że to od tego dnia, kiedy cię znalazłem tutaj, na ziemi, płaczącego jak dziecko... Tak, odtąd ani jednego kryzysu. Więc zasłużyłeś sobie na wolność, mój chłopcze!